piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 03 "W pociągu"

Carter nawet nie zaczekała, aż pewniej stanie na nogach, tylko od razu zrobiła krok do przodu. Gdyby nie szybka reakcja Charliego, który chwycił ją za łokieć z pewnością upadłaby w dużą kałużę. Bury kocur prychnął na nią wściekle i ukrył się za jednym z śmietników. Szybko odzyskała równowagę po teleportacji i otrzepała żółtą koszulę. Miała ochotę wbiec na londyński dworzec mając nadzieję, że zgubi swoją szaloną rodzinę. Już od rana wysłuchiwała, jak taki strój nie przystoi pannie jej urodzenia. Ku przerażeniu matki w odpowiedzi na kąśliwe słowa Leonarda odpięła prowokacyjnie dodatkowe dwa guziki ukazując prawie mostek. To zdarzenia oficjalnie zakończyło dyskusje na temat zmienienia ubrania. 

Razem z Charliem ruszyła w stronę ogromnego budynku pełnego mugoli. Jednocześnie kątem oka obserwowała reakcję Leonarda, który w trakcie czterodniowego pobytu w jej domu już nie raz źle wypowiadał się o jej kraju. Nigdy nie podejrzewała siebie o taki patriotyzm, który pokazała wykłócając się z Leonardem o tradycję angielskiej herbatki, z której jeszcze dwa miesiące temu się śmiała. Teraz jednak Niemiec rozglądał się wokół z wyraźnym zaciekawieniem. Ugryzła się w język, nim zapytała jak w ich kraju dojeżdża się do szkoły. Obiecała sobie, że zapyta o to Lily, lub Olivię. Gdy powoli dochodziła do peronu 9 i 3/4 z trudem utrzymywała kufer w pionie. Oczywiście spiesząc się na pociąg nie pomyśleli o zabraniu wózków do bagażu. Stanęła dokładnie naprzeciwko wejścia na peron i poprawiła czarną, skórzaną kurtkę, którą ciotka Inegrette przywiozła jej z Ameryki. 

-Jedziesz pierwsza - powiedział Charlie, gdy przegonił spojrzeniem dwóch mugoli pochłaniających ją wzrokiem. 

Carter nie czekała na decyzję innych. wiedziała, że do odjazdu pociągu zostały może z trzy minuty dlatego rozpędziła się i wbiegła na peron. Od razu poczuła zapach dymu. Lokomotywa była już gotowa do rozpoczęcia podróży przez niemal całą Anglię do Hogwartu. Już miała skręcić, gdy poczuła uderzenie w kostkę. Pisnęła z bólu i z wściekłością spojrzała na speszoną Sarę, która uderzyła ją swoim kufrem. Blondynka nie zdążyła nawet przeprosić, bo Leonard, który wyłonił się niemal jednocześnie z Nydią, oraz Charliem popchnął ją w stronę pociągu. 

-Dalej mała - popchnął ją w stronę jednego z wejść. 

Charlie chociaż nie uprawiał żadnego sportu był potężny i miał dużo siły, dlatego bez problemu wrzucił do ruszającego już powoli pociągu swój kufer, a także Carter. Dziewczyna już miała wskakiwać do pociągu, gdy poczuła, jak obejmuje ją matka. Wywróciła oczami i pokazała język bratu, który już stał w pociągu i powoli się oddalał. 

-Tak wiem, będę na siebie uważać - parsknęła Carter i pocałowała matkę w oba policzki. 

W tym momencie rozległ się przeciągły gwizd i dziewczyna wyrwała się z matczynych objęć. Szybko dogoniła brata, który podobnie jak kufry wrzucił ją do wnętrza wagonu. Uderzyła plecami o ściankę i spojrzała na niego z urazą. Chłopak zamykał właśnie drzwiczki i śmiał się z niej głośno. 

-Nie mogłeś być delikatniejszy, prawda? - zapytała podnosząc się powoli z podłogi. 

-Chciałaś zdążyć na pociąg, czy spędzić z Leonardem jeszcze parę godzin, aż do uzyskania zgody na teleportację? 

-Kocham cię - westchnęła obejmując brata i całując go w policzek. 

-Odejdź duszo nieczysta - mruknął. - Co pomyślą moje fanki? 

-Panie popularny, nie masz czasem spotkania w przedziale prefektów? - zapytała z szelmowskim uśmiechem obserwując pojawiające się przerażenie na jego twarzy. -W prawo. 

Charlie natychmiast chwycił swój kufer i popędził w stronę odpowiedniego przedziału nie przejmując się, że zamiast czarnej szaty ma na sobie zwykłe spodnie w kolorze khaki, oraz ciemny sweter. Carter zachichotała cicho pod nosem i z trudem podniosła swój kufer, oraz klatkę z szopem praczem. Już w pierwszej klasie udało jej się adoptować Urwisia z Zakazanego Lasu udowadniając dyrektorowi placówki, że osamotniony szop nie poradzi sobie w towarzystwie jednorożców i innych stworów z lasu. Teraz stworzenie prychało na nią gniewnie i ostrzyło małe ząbki.  

-Pamiętaj, że to Charlie rzucił klatką - powiedziała zwierzakowi. 

Wciąż miała na ramionach delikatne blizny po jego zębach i pazurach. Nie użyła żadnych zaklęć, bo nigdy się tym nie przejmowała. Właściwie wiedziała o tym jedynie rodzina, oraz przyjaciółki. Chwyciła kufer i ruszyła wąskim korytarzem w stronę przedziałów. Mogłaby sobie rękę uciąć, że Lily pojawiła się na peronie wystarczająco wcześnie, aby zająć odpowiedni przedział. Mijała ludzi, którzy zdecydowali się na samotną podróż, lub który właśnie pokłócili się z drugimi połówkami i publicznie wypłakiwali żale. Carter prychnęła głośno pod nosem, gdy jedna z trzecioklasistek wyszlochała, że nie rozumie co się zepsuło. Gdy doszła do końca drugiego wagonu usłyszała swoje imię. Przez szybę dostrzegła czterech chłopców, którzy już w ciągu kilku minut podróży zmienili swój przedział w istne pobojowisko. Uśmiechnęła się z politowaniem patrząc na dwójkę kuzynów. 

Syriusz Black był jej najbliższym kuzynem, albowiem matka nazywała się Black, Gdyby nie fakt, że Syriusz wyprowadził się z domu pewnie przestałaby się wymigiwać od spotkań z upierdliwą i niewiarygodnie wkurzającą ciotką Walburgią. Chłopak był wysoki i dobrze umięśniony, jak na pałkarza przystało. Miał smukłą twarz i ciemne oczy. Na dodatek miał w sobie coś z zimnego arystokraty, co zawsze cechowały ród Blacków. Carter widziała to w swojej matce i co gorsza czasami na swojej twarzy. Pamiętała, że to właśnie z Syriuszem po raz pierwszy przeżyła podróż do Hogwartu. Co z tego, że właśnie przez pokrewieństwo i znajomość zarówno z Blackiem i Potterem nie dało jej dobrego startu w oczach Evans, skoro zaraz po pierwszym ataku Ślizgonów to właśnie Syriusz stanął w jej obronie? 

Tuż obok rozwalonego na kanapie Syriusza siedział niski chłopak o pulchnej twarzy. Peter Pettigrew był dla wielu ludzi zwykłym popychadłem reszty Huncwotów. Chyba tylko nieliczni wiedzieli, że razem z Remusem to właśnie Peter próbuje ogarnąć tą chaotyczną grupkę, która na cel obrała sobie każdego Ślizgona w zamku. Miał jasne, niczym słoma włosy i twarz dziecka. Carter często pomagała mu w eliksirach, choć wiedziała, że młodego Gryfona boli każda prośba o pomoc. Niemal zawsze widywała go z torebką jakiś słodyczy. 

Na małej przestrzeni pomiędzy kanapami leżał rozwalony nie kto inny, jak James Potter. Był chudym nastolatkiem o czarnych włosach, które zawsze sterczały w każdym możliwym kierunku. Zza okrągłych okularów  widać było orzechowe tęczówki, w których zawsze iskrzyły wesołe iskierki. Był jej dalszym kuzynem od ciotki Dorei, która nigdy nie przepadała za Nydią, ale Carter należała do osób, które tolerowała w swojej willi. Chłopak pomachał jej wesoło i wyszczerzył się w tym swoim szelmowskim uśmiechu. Carter odwzajemniła gest. 

Na drugiej kanapie siedział najwyższy z czwórki Huncwotów, Remus Lupin. Carter widziała jedynie burzę brązowych loków i delikatny zarys zarostu, albowiem nowy prefekt pochylał się nad grubym tomem z transmutacji. Niektórzy nazywali go tym najbardziej odpowiedzialnym Huncwotem, choć gdyby nie jego umysł połowa żartów Syriusza i Jamesa nigdy by nie wypaliły. Westchnęła ciężko i z trudem otworzyła przedział słysząc przy tym jęk Jima. 

-Remus, nie masz czasem spotkania w wagonie prefektów? - zapytała nonszalancko opierając się o wejście. 

Remus niemalże natychmiast uniósł głowę , a Carter uśmiechnęła się lekko do tych miodowych tęczówek, w których nagle pojawiło się przerażenie. Niemal natychmiast zamknął podręcznik i poprawił czarną szatę, na której błyszczała złota odznaka prefekta. Gdy się podniósł Carter zauważyła, że urósł kilka centymetrów.  

-Czy ja wyglądam, jak osobisty budzik prefektów? - Carter rozłożyła bezradnie ręce. 

-Jesteś niezastąpiona - uśmiechnął się Remus i zgrabnie ją ominął. 

-Chociaż porządnie podziękowałeś - przyznała i pomachała mu na pożegnanie. - A wy głąby, wiecie, gdzie jest Dorcas i reszta? 

-Też się stęskniłem, kuzyneczko - westchnął Syriusz kręcąc głową. - Nie widziałaś nas z miesiąc i ani żadnego cześć. 

Carter wywróciła oczami i znienacka rzuciła się Blackowi na szyję wykrzykując powitania. Starała się przy tym jak najbardziej ograniczyć tlen Syriuszowi, który po chwili zacząć głośno sapać.  Po chwili odsunęła się na bok i odgarnęła z twarzy włosy. 

-No więc? - zapytała. - Gdzie są dziewczyny? 

-Aż tak ci śpieszno księżniczko? - zapytał James wdrapując się na kanapę na przeciwko niej. 

-Nie widziałam się z Dor i Liv przez dwa miesiące - westchnęła wstając i ruszając ku wyjściu. - Nie pamiętasz, że mam zakaz na kontakty z innymi rodami, które nie mają czystej krwi od ośmiu pokoleń? - zakpiła gorzko. 

-Meadowes ma czystą krew od dziewięciu pokoleń - zawołał Syriusz i zaśmiał się głośno. 

-Dobrze wiesz, o co dokładnie mi chodzi Syriuszu - zauważyła. - Powiecie mi w końcu, który mają przedział? 

-Niby skąd mamy to wiedzieć? - zapytał nagle Syriusz robiąc minę niewiniątka. - Zaraz jak przyszliśmy, zajęliśmy przedział i nie ruszaliśmy się stąd. 

-My zdążyliśmy na pociąg. 

Carter zmrużyła oczy słysząc złośliwą uwagę Pottera. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, że panna Brown należy do osób spóźnialskich. Często traciła punkty za pojawienie się na lekcjach po czasie, a czasami musiała zapominać o posiłku i przez trzy godziny dziękować Peterowi za czekoladowe babeczki. 

-Nie wmówisz mi, że nie wiesz, w którym przedziale ulokowała się Lilka, Jim. 

Potter wzruszył ramionami, chociaż Carter miała wrażenie, że uciekł przed nią wzrokiem. James Potter mógł mieć każdą dziewczynę w zamku. Jako genialny szukający i jeden z najprzystojniejszych osobników płci męskiej podbijał z łatwościa damskie serca. No z wyjątkiem jednego. Najlepszej przyjaciółki Carter- Lily Evans. Ruda była osobą bardzo impulsywną i gdy tylko widziała Pottera na swoim horyzoncie dostawała ataku szału. Carter już dawno przestała się wtrącać pomiędzy tą dwójkę i znikała, gdy tylko słyszała ich pierwsze krzyki. To właśnie ich znajomość i pokrewieństwo sprawiły, że Carter i Evans polubiły się dopiero w piątej klasie. 

-Pierwszy następnego wagonu - powiedział Peter nim Black zdążył otworzyć usta. - Jesteś mi winna czekoladową żabę. 

-Nawet dwie - uśmiechnęła się i cmoknęła przyjaciela w policzek. 

Słyszała jeszcze głosy oburzenia swoich kuzynów, ale bez słowa zamknęła drzwi od przedziału i ruszyła do następnego wagonu. Dobrze wiedziała, że Lilkę zobaczy jedynie przelotem podczas patroli korytarza, ale zarówno Dorcas, Olivia i Mary będą w przedziale i zapewne mocno się o nią denerwują. Otworzyła drzwi i niemal natychmiast usłyszała oklaski. Parsknęła śmiechem i ukłoniła się głęboko przed przyjaciółkami. 

-James musiał się ucieszyć. Widać, że masz formę - Dorcas podniosła się, jako pierwsza i poczęstowała Carter silnym uściskiem. 

Dorcas Meadowes była śliczną czarownicą czystej krwi, która od trzeciej klasy grała w drużynie Quidditcha na pozycji ścigającej. Zresztą to właśnie ona namówiła Carter do wstąpienia tam i razem grały przeciwko hordzie rozwydrzonych ŚlizgonówMiała ciemniejszą karnacje, niż zwykłe angielskie dziewczyny i czarne włosy. Patrzyła na świat ciemnymi, niczym węgiel oczyma. Jak na kogoś pochodzącego z arystokrackiej rodziny miała bardzo delikatne rysy twarzy i głowę w kształcie serca. Właściwie to poznały się pierwszego dnia na dworcu w Londynie. Jej matka od razu rozpoznała panią Lorettę Meadowes, z którą chodziła do szkoły. W ten sposób obie dziewczynki razem z Charliem wylądowały w jednym przedziale, później w jednym domu, a jeszcze później w jednym dormitorium. 

-Nie mówcie mi, że widział to cały pociąg? -jęknęła przeciągle Carter taszcząc swój kufer i Urwisia. 

-O matko! Ten potwór jeszcze nie zdechł? - pisnęła przerażona Mary i natychmiast odsunęła się na drugi koniec przedziału, byle dalej od szopa. 

-Mary, jak możesz?! -warknęła Carter i zasłoniła stworzenie własnym ciałem. 

Mary McDonald była niską i szczupłą dziewczyną, choć jej twarz przypominała gigantyczną bombkę na choinkę. Szczególnie jeśli spojrzeć na zdjęcia z pierwszej klasy, gdzie dziewczyna miała włosy obcięte na bardzo krótko. Teraz rudo-brązowe fale układały się na jej ramionach i kontrastowały z białą, niczym mąka karnacją. Była czarownicą półkrwi dlatego z łatwością rozmawiała z Olivią, która była mugolaczką. Carter nigdy nie miała z nią bliższych stosunków. Owszem mieszkały razem, nawet zajmowały łóżka obok siebie. Potrafiły razem uczyć się zaklęć, a Mary zawsze kibicowała jej na meczach, jednakże nigdy się sobie nie zwierzały. Może dlatego, że Mary była perfekcjonistką i chorobliwą pedantką, która nie mogła znieść roztrzepania współlokatorki. 

-Mam ci przypomnieć co ten twój kudłacz zrobił z moimi szatami? 

Carter nagryzła dolną wargę. Szczerze miała nadzieję, że Mary kompletnie zapomni i nieprzyjemnym incydencie z końcówki czerwca, gdy Urwiś zrobił sobie zabawkę z nowej, granatowej szaty panny McDonald. Dziewczyna usłyszała chichot Dorcas, oraz siedzącej przy oknie Olivii. Patrząc na minę Mary wiedziała, że nie złapie z nią teraz dobrego kontaktu. Mogła ją przebłagać za jakieś cztery dni, gdy pomoże jej z eliksirami, ale nie teraz. 

-Cześć Liv! - wykrzyknęła i rzuciła się na ostatnią siedzącą w przedziale dziewczynę. 

Olivia Lawson była drobniutką blondynką, która od zawsze cierpiała na chorobliwą nieśmiałość. Nie wtrącała się w żadne konflikty, wolała towarzystwo książek, niż ludzi i chyba jako jedyna czarownica w Hogwarcie wiązała swoją przyszłość z czysto mugolskim zajęciem, jakim było prowadzenie restauracji jej ojca. Miała bardzo delikatną urodę i mimo osiągnięcia pełnoletności w zeszłym roku wciąż przypominała czternastolatkę. Jej włosy były proste niczym nitki i bardzo cieniutkie, dlatego rzadko pozostawiała je rozpuszczone. Miała bardzo jasne, niebieskie oczy i dołeczki w policzkach, gdy tylko unosiła kąciki ust ku górze. 

Mary prychnęła wyniośle i otworzyła książkę od transmutacji. Dokąd tylko Carter ją poznała wiedziała, że panna McDonald będzie mistrzynią tej dziedziny magii. Natomiast Carter traktowała przedmiot profesor McGonnagall po macoszemu unikając, jak ognia. Dorcas, która nigdy za bardzo nie przepadała za Mary wywróciła oczami i usiadła obok Carter. 

Opowiadaj, jak wakacje?- zapytała Olivia. - Ja na przykład pojechałam do Meksyku. Natomiast Dorcas i Mary spotkały się nawet w Brukseli. 

-Co to była za blondynka na peronie? 

No tak. Dorcas nigdy nie owijała w bawełnę. Carter westchnęła ciężko. Jej matka zaręczyła się na początku lipca, a panna Brown nie powiedziała o tym kompletnie nikomu. Sama nie wiedziała dlaczego, po prostu traktowała to jako osobistą sprawę. To była jej największa wada. Jeśli chodzi o problemy przyjaciółek, ona zawsze im pomagała. Natomiast własne sekrety trzymała głęboko w sobie, bo uważała, że jest to jej prywatna sprawa, z którą musi sobie poradzić we własnym zakresie. Ale gdy otworzyła usta, dostała słowotoku.  

Opowiedziała wszystko zaczynając od tamtego dnia, gdy razem z Charliem przekroczyli próg domu i matka  z dumą pokazała im pierścionek zaręczynowy. Oczywiście zarówno Carter jak i Charlie wiedzieli o tym, że ich matka poznała jakiegoś przystojnego mężczyznę i była na paru kolacjach. Nikt jednak nie spodziewał się, że cały ten związek tak się rozpędzi. Doszła do samego przyjazdu Leonarda i Sarah, oraz wszystkich kłótni jakie w ciągu tych burzliwych pięciu dni przetoczyły się przez mały domek na obrzeżach Carlisle. Nawet Mary, która ostentacyjnie ignorowała Carter uniosła głowę i zamknęła podręcznik. 

-Już jej nie lubię - prychnęła Dorcas, gdy Carter skończyła opowieść. - Przypomina mi moją rodzinę. 

-Nie możesz jej oceniać po ojcu - zauważyła surowo Mary. 

Carter jednak wiedziała, że słowa Mary odbiły się od panny Meadowes, niczym groch od ściany. Podobnie, jak ona, Syriusz, czy James Dorcas należała do rodziny czystokrwistej od wielu pokoleń i z długimi tradycjami. Właściwie to panna Brown lada moment spodziewa się zaręczyn swojej przyjaciółki, bo nie ma wątpliwości, że czeka ją dokładnie ten sam los co Sarę. 

-Gramy? - zapytała Olivia wyciągając mugolskie karty, nim Dorcas zdołała odpowiedzieć. - W końcu to tradycja. 

Obserwatorzy