niedziela, 26 października 2014

Prolog "Kobieta, która szukała wolności"


 Ted Lupin odetchnął świeżym powietrzem. Tęsknił za Hogwartem, który był praktycznie jego drugim domem. Ogromny zamek pełen uczniów, którzy co chwila przekrzykiwali się z kolejnymi informacjami na temat rozgrywek Quidditcha, a także najnowszymi plotkami z korytarza. Tymi drugimi Ted prawie się nie interesował, no chyba, że dotyczyły jego, natomiast jeśli chodzi o magiczny sport to był prawdziwym kibicem. Często obwiniał za to ciotkę Ginny, która zawodowo grała i zabierała go niemal na każdy mecz, jakby był jej rodzonym synem.

Do powrotu do szkoły miał jeszcze ponad miesiąc i zaczął już odczuwać pewną tęsknotę za tym miejscem, która rosła, gdy chłopak uświadamiał sobie, że to już jego ostatni rok. Przejechał dłonią po jasnej czuprynie i spojrzał na świecące mocno słońce. Siedział właśnie w ogrodzie państwa Potterów, gdzie już za parę minut miało się rozpocząć jego przyjęcie urodzinowe. Nie pozwolono mu nawet przynieść talerzy na stół, dlatego siedział grzecznie i obserwował poczynania gospodarzy. Jego ojciec chrzestny słynny Harry Potter zadbał o to, aby każdy gość mógł wygodnie usiąść, a jego małżonka Ginny kursowała między ogrodem a kuchnią, aby zadbać o dobry wystrój i jakość posiłków. Ted doceniał każdy ich uczynek względem niego. Już dawno zauważył, że starali się zastąpić mu rodziców.

Prawda była taka, że Ted był sierotą. Nikt go nie porzucił na skraju domu z powodu małych środków finansowych, ani nie uciekł przerażony nagłą odpowiedzialnością. Zarówno Remus Lupin, jak i Nimfadora Tonks zginęli podczas drugiej wojny czarodziejów, gdy jako członkowie Zakonu Feniksa walczyli po stronie Harry` ego Pottera. Teddy, który urodził się w czasie jej trwania nigdy ich nie poznał, a ich wygląd znał jedynie ze zdjęć jakie zachowała jego babcia Andromeda. Często siadywał jej na kolanach i wysłuchiwał niezliczonych opowieści o swojej matce i ojcu, który chodził do Hogwartu w tym samym czasie co ona.

Rozległ się trzask drzwi i po chwili Teddy znalazł się w ramionach delikatnej, niczym letni wietrzyk Victoire Weasley jego rówieśniczki. Drobna blondynka, która odziedziczyła urodę po matce była jego oczkiem w głowie. Zaraz potem został przytulony przez rodzeństwo młodej Weasley, a także jej rodziców. Teddy nie spodziewał się, że Potterowie pozapraszają taką ilość ludzi, którzy powoli składali mu życzenia. Nowe pokolenie Weasley` ów i Potterów biegało po zielonym ogrodzie i śmiało się na głos. Natomiast dorośli siadywali już przy stole i opowiadali o zdolność kulinarnych i organizacyjnych gospodyni.

-Siadaj z nami Teddy – zawołał wujek Ron, który podczas nowego zadania Ministerstwa nabawił się podłużnej blizny na prawym policzku. - Jesteś już w końcu dorosły.

Chłopak wyprostował się dumnie i usiadł naprzeciwko rudowłosego mężczyzny, który trzymał za rękę piękną kobietę o delikatnym uśmiechu i burzy brązowych włosów. Hermiona Weasley rozmawiała cicho z Fleur, która opowiadała o problemach z Dominique, która stwierdziła, że nie będzie kontynuowała nauki transmutacji. Ted stłumił chichot. Doskonale znał niechęć do tego przedmiotu młodszej z córek ciotki Fleur i wiedział, że nawet stado rozpędzonych hipogryfów nie zmienią zdania Dominique.

-Przepraszam za spóźnienie – oznajmił ochrypły głos o mocnym akcencie.

Ted uśmiechnął się do siadającej obok ciotki Sary, która była jedną z najstarszych osób w towarzystwie. Ta kobieta pamiętała obie wojny z Voldemortem i znała jego ojca osobiście. Jak przez mgłę pamiętał ich pierwsze spotkanie, gdy miał zaledwie pięć lat i patrzył uważnie na blondynkę, która kuliła się przy przeciwległej ścianie, jakby bała się, że chłopiec ją pobije. Tak naprawdę nie był z nią w żaden sposób spokrewniony i kobieta nie miała wobec niego żadnych zobowiązań. A mimo to co roku dawała mu prezenty na święta i urodziny i starała się co najmniej dwa razy w roku go odwiedzić. Czasami to on przyjeżdżał do niej na chociaż miesiąc wakacji.

Cmoknął ją w policzek, a w odpowiedzi kobieta pogłaskała go po głowie. Zauważył, że schudła gwałtownie, a jaj twarz była bardziej blada, niż zazwyczaj. Obserwował ją uważnie, gdy rozmawiała z Ginny Potter przepraszając, że nie pojawiła się na ostatnim meczu, ale bardzo kiepsko się czuła. Ted to rozumiał. Sarah była dokładnie w wieku jego babci Dromedy, która siedziała po jego drugiej stronie, a na dodatek była sama. Mieszkała bardzo daleko od znajomych, a sam Teddy nie wiedział, czy posiadała w Dortmundzie jakieś serdeczne jej osoby.

Później wszyscy hucznie zaśpiewali mu sto lat, a potem Ginny pokroiła ogromny, czekoladowy tort na mniejsze kawałki. W tym czasie Ted ani razu nie spuszczał wzroku z Victoire, która siedziała tuż obok wujka Rona i także patrzyła na niego spod grzywki blond włosów. Byli parą już od roku, co rozpowiedziała wszystkim Lily Potter, gdy zauważyła ich na dworcu, gdy nieuważnie dobrali kryjówkę. Cały rok spędzili ze sobą, a teraz zbliżał się ich ostatni. Po raz ostatniej rozmowy ze swoim wujkiem odkrył, że większość jego znajomych założyło rodziny już po zakończeniu ostatniego roku. Teraz on musiał podjąć wszystkie ważne decyzje w ciągu zaledwie dziesięciu miesięcy.

Gdy wszyscy skończyli posiłek przygotowany przez Ginny rozeszli się po całym ogrodzie. Kobiety siedziały na krzesłach przy ogromnym skalniaku pokrytym przez różnorodne kwiaty, których zapach docierał do najodleglejszych zakątków ogrodu, natomiast panowie otworzyli butelkę whisky i wspominali dawne czasy. Teddy siedział na płocie na przodzie domu i bawił się różdżką. Od dzisiaj oficjalnie był pełnoletni i mógł używać magii poza szkołą.

-Jest bardzo ładna – usłyszał znajomy głos i spojrzał z zaskoczeniem na Sarę. - Victoire.

-Wiem – mruknął.

Sarah Brown usiadła obok niego i chciwie wyciągnęła twarz w kierunku zachodzącego już słońca. Była piękną kobietą, dlatego chłopak wciąż dziwił się jej samotności. Sarah nie miała męża, ani dzieci. Skupiała się głównie na działalności charytatywnej i nauce w niemieckim instytucie magii, który mieścił się w Monachium.

-Co cię tak męczy, Teddy? - zapytała nagle otwierając oczy i spoglądając na niego. - Nie pytaj skąd wiem. Twój ojciec robił dokładnie tak samo.

-Victoire mnie męczy – westchnął ciężko. - Nie w tym sensie. Po prostu nie wiem, czy to ma sens, cały ten związek. Wujek Harry twierdzi, że to już czas, mój przyjaciel już kupił pierścionek dla swojej dziewczyny. A ja w ciąż tkwię w jakimś martwym punkcie.

-Teddy, to że skończyłeś już sławetne siedemnaście lat nie znaczy, że masz założyć rodzinę – Sarah parsknęła serdecznym śmiechem i przytuliła chłopca. - Chociaż nie wątpię, że chciałabym go dożyć.

-Nie mów tak – powiedział szybko i dał jej delikatnego kuksańca w bok. - Będziesz żyła jeszcze bardzo długo.

Przez chwilę wydawało mu się, że dostrzegł błysk łzy w jej oku, który zniknął równie szybko jak się pojawił. Oparł delikatnie głowę o jej ramię i mocno ją objął. Może przez fakt, że widywał ją bardzo rzadko stała się dla niego bliska. Poza tym opowiadała mu fakty z życia jego ojca, o których nie do końca chciała wspominać Andromeda.

-Chodziło mi o to Teddy, że nie musisz decydować o całym życiu już teraz – kontynuowała i wyciągnęła coś ze swojej torebki. Był to gruby notes o brązowej okładce, który położyła na jego kolanach. - Obiecała twojemu tacie, że ci go dostarczę, jeśli Charlie nie da rady. Nikt nie będzie w stanie opowiedzieć ci o Remusie tak dobrze, jak moja siostra. Znała go o wiele lepiej, niż twoja mama. I myślę, że ten prezent pomoże ci z twoimi problemami.


Cmoknęła go delikatnie w czoło o wróciła do towarzystwa. Teddy przez chwilę patrzył, jak kobieta z trudem siada na krześle obok jego babci, która poklepuje ja po dłoni. Uważnie obejrzał notes ze wszystkich stron. Nie sądził, że jakaś książka pomoże właśnie jemu, skoro z trudem czytał te obowiązkowe. W końcu otworzył ją na pierwszej lepszej stronie i spojrzał na eleganckie pismo, które z pewnością należało do kobiety. Westchnął i postanowił zdać się na intuicję ciotki Sary. W końcu z kobietami się nie dyskutuje. Nie mógł rozszyfrować daty, która po wielu latach się zatarła, ale kolejne zdania były już bardzo wyraźne.


To nawet dość zabawne. Jeśli przejrzysz jakieś romantyczne arcydzieła, wiersze, czy inne bzdury, których niegdyś uczyłeś się do ważnego egzaminu zrozumiesz, że umieranie młodo było czymś tragicznym. Było to jak łamanie zasad natury, gdy to dzieci stoją nad grobami rodziców i mają nadzieję, że godnie przeżyli całe życie. A co ma o tym wiedzieć grupa siedemnastolatków, którzy nagle postanowili pójść na wojnę? 

Nie wiedziałam o wojnie nic, prócz tego, że jest wyjątkowo okrutna. Codziennie czytałam gazety, gdzie mogłam znaleźć co najmniej kilka informacji na temat ostatnich ataków i ofiar. Czułam się bezpieczna za grubymi murami szkoły, wśród znajomych i rodziny. Miałam jednak to dziwne wrażenie, uczucie w głębi serca, że część mojej rodziny sypia z różdżką pod poduszką nieświadomi następnego dnia. Chyba już wtedy myślałam, że pewnego dnia opuszczę Hogwart i nigdy już nie wrócę. Nie pamiętam nawet dokładnie ostatniego dnia szkoły, gdy razem ze znajomymi świętowałam ukończenie siedmioletniej edukacji, oraz dostania się do Uniwersytetu Medycznego imienia Henrietty Long.  

Nie pamiętam, kiedy dokładnie zdecydowałam się wstąpić do Zakonu Feniksa. Czy to wtedy, gdy w końcu odkryłam, że dałam się zwieść wszystkim moim zmysłom i przyjmując oświadczyny popełniłam swój największy błąd? A może, gdy usłyszałam o ataku na niego? Wiem tylko, że przez bite cztery godziny siedziałam przed siedzibą główną z torbą pełną podręczników z uczelni, oraz w jednej z największych burz w Anglii. Musiał mnie dostrzec bo przyszedł do mnie z kocem i kubkiem gorącej herbaty, gdy jak głupia wypłakiwałam się w mugolskim parku. Byłam wtedy dzieckiem. 

Czułam się taka mała. Przytłoczona całym światem, jak czterolatka wolałam udawać, że nic nie widzę. Ot tak. Byłam czystej krwi czarownicą, teoretycznie zupełnie nic mi nie groziło. Ale to była tylko teoria, bo nawet największa szara myszka potrafi przykuć czyjąś uwagę. Byłam za dobra, stanowczo za dobra. Przykułam uwagę ludzi, którzy chcieli skrzywdzić moich przyjaciół. Do dziś zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdybym tamtego dnia przyjęła ofertę Rabastana Lestrange`a, a nie rzucała w niego nożem. Czy nadal miałabym na palcu srebrny pierścionek z diamentem? Może biegałaby wokół mnie gromadka małych dzieci z moimi oczami i jego rysami twarzy?  

Byłam dzieckiem, gdy trzymając dłoń na opasłej księdze, którą trzymał Dumbledore składałam przysięgę. Byłam niemalże w stu procentach pewna, że moim jedynym zadaniem będzie opieka medyczna nad rannymi członkami organizacji, lub mały wywiad. Jeszcze wtedy nie rozumiałam, że tamtego dnia zew krwi wzywał mnie do walki. Przez następne dwa miesiące pracowałam pilnie stawiając życie moich przyjaciół nad wszystkim innym. Wiedziałam, że poplecznicy Voldemorta już wiedzą, że wybrałam przeciwną stronę. Splamiłam honor rodziny, podobnie jak mój brat, który zdecydował się na ten sam krok pół roku później.  

Wtedy byłam dziewczynką, która trzęsła się na samo słowo śmierć. Musiały minąć miesiące, abym zdołała zrozumieć, że życie nic nie daje nam za darmo. Dopiero wtedy chwyciłam za różdżkę i stanęłam obok przyjaciół. Stałam się kobietą bezwzględną, żądną zemsty za wszystko co zostało mi uczynione. Kobietą, która wciąż szukała wolności. 


Carter Nydia Brown


-------------------------------

POWRÓT? WSZYSTKO JEST MOŻLIWE!
W takich momentach kompletnie nie wiem co powinnam napisać. Wszystko przemyślałam jeszcze raz i stwierdziłam, że ta długa przerwa od blogsfery zadziała odświeżająco. Nagle poczułam w sobie nowy zapał do pisania i tworzenia historii. Szczególnie tych, które z powodu braku zapału zakończyłam w połowie. Mam zamiar w końcu dokończyć to opowiadanie, ale najpierw zaczynając je kompletnie od nowa. Zmiana nicku, adresu i koncepcji poruszyła wszystkie kreatywne komórki w moim ciele. Myślę, że jestem już na tej lepszej drodze.

1 komentarz:

  1. Nie spodziewałam się, że podejmiesz się aktywacji tego bloga. Mimo wszystko jestem naprawdę mile zaskoczona. Historia Arweny bardzo mnie zauroczyła, więc mam nadzieję, że ta będzie jeszcze lepsza.
    Rozpoczynasz bardzo podobnie nawiązujesz do młodego pokolenia. Tym razem nie będzie to Lily, ale dobrze wszystkim nam znany Teddy. Myślę, że syn Remusa bardziej się do tego nadaje. Czekam na następny rozdział.

    Pozdrawiam, Milka

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy