Ted Lupin odetchnął świeżym powietrzem. Tęsknił za Hogwartem, który był praktycznie jego drugim domem. Ogromny zamek pełen uczniów, którzy co chwila przekrzykiwali się z kolejnymi informacjami na temat rozgrywek Quidditcha, a także najnowszymi plotkami z korytarza. Tymi drugimi Ted prawie się nie interesował, no chyba, że dotyczyły jego, natomiast jeśli chodzi o magiczny sport to był prawdziwym kibicem. Często obwiniał za to ciotkę Ginny, która zawodowo grała i zabierała go niemal na każdy mecz, jakby był jej rodzonym synem.
Do
powrotu do szkoły miał jeszcze ponad miesiąc i zaczął już
odczuwać pewną tęsknotę za tym miejscem, która rosła, gdy
chłopak uświadamiał sobie, że to już jego ostatni rok.
Przejechał dłonią po jasnej czuprynie i spojrzał na świecące
mocno słońce. Siedział właśnie w ogrodzie państwa Potterów,
gdzie już za parę minut miało się rozpocząć jego przyjęcie
urodzinowe. Nie pozwolono mu nawet przynieść talerzy na stół,
dlatego siedział grzecznie i obserwował poczynania gospodarzy. Jego
ojciec chrzestny słynny Harry Potter zadbał o to, aby każdy gość
mógł wygodnie usiąść, a jego małżonka Ginny kursowała między
ogrodem a kuchnią, aby zadbać o dobry wystrój i jakość posiłków.
Ted doceniał każdy ich uczynek względem niego. Już dawno
zauważył, że starali się zastąpić mu rodziców.
Prawda
była taka, że Ted był sierotą. Nikt go nie porzucił na skraju
domu z powodu małych środków finansowych, ani nie uciekł
przerażony nagłą odpowiedzialnością. Zarówno Remus Lupin, jak i
Nimfadora Tonks zginęli podczas drugiej wojny czarodziejów, gdy
jako członkowie Zakonu Feniksa walczyli po stronie Harry` ego
Pottera. Teddy, który urodził się w czasie jej trwania nigdy ich
nie poznał, a ich wygląd znał jedynie ze zdjęć jakie zachowała
jego babcia Andromeda. Często siadywał jej na kolanach i
wysłuchiwał niezliczonych opowieści o swojej matce i ojcu, który
chodził do Hogwartu w tym samym czasie co ona.
Rozległ
się trzask drzwi i po chwili Teddy znalazł się w ramionach
delikatnej, niczym letni wietrzyk Victoire Weasley jego rówieśniczki.
Drobna blondynka, która odziedziczyła urodę po matce była jego
oczkiem w głowie. Zaraz potem został przytulony przez rodzeństwo
młodej Weasley, a także jej rodziców. Teddy nie spodziewał się,
że Potterowie pozapraszają taką ilość ludzi, którzy powoli
składali mu życzenia. Nowe pokolenie Weasley` ów i Potterów
biegało po zielonym ogrodzie i śmiało się na głos. Natomiast
dorośli siadywali już przy stole i opowiadali o zdolność
kulinarnych i organizacyjnych gospodyni.
-Siadaj
z nami Teddy – zawołał wujek Ron, który podczas nowego zadania
Ministerstwa nabawił się podłużnej blizny na prawym policzku. -
Jesteś już w końcu dorosły.
Chłopak
wyprostował się dumnie i usiadł naprzeciwko rudowłosego
mężczyzny, który trzymał za rękę piękną kobietę o delikatnym
uśmiechu i burzy brązowych włosów. Hermiona Weasley rozmawiała
cicho z Fleur, która opowiadała o problemach z Dominique, która
stwierdziła, że nie będzie kontynuowała nauki transmutacji. Ted
stłumił chichot. Doskonale znał niechęć do tego przedmiotu
młodszej z córek ciotki Fleur i wiedział, że nawet stado
rozpędzonych hipogryfów nie zmienią zdania Dominique.
-Przepraszam
za spóźnienie – oznajmił ochrypły głos o mocnym akcencie.
Ted
uśmiechnął się do siadającej obok ciotki Sary, która była
jedną z najstarszych osób w towarzystwie. Ta kobieta pamiętała
obie wojny z Voldemortem i znała jego ojca osobiście. Jak przez
mgłę pamiętał ich pierwsze spotkanie, gdy miał zaledwie pięć
lat i patrzył uważnie na blondynkę, która kuliła się przy
przeciwległej ścianie, jakby bała się, że chłopiec ją pobije.
Tak naprawdę nie był z nią w żaden sposób spokrewniony i kobieta
nie miała wobec niego żadnych zobowiązań. A mimo to co roku
dawała mu prezenty na święta i urodziny i starała się co
najmniej dwa razy w roku go odwiedzić. Czasami to on przyjeżdżał
do niej na chociaż miesiąc wakacji.
Cmoknął
ją w policzek, a w odpowiedzi kobieta pogłaskała go po głowie.
Zauważył, że schudła gwałtownie, a jaj twarz była bardziej
blada, niż zazwyczaj. Obserwował ją uważnie, gdy rozmawiała z
Ginny Potter przepraszając, że nie pojawiła się na ostatnim
meczu, ale bardzo kiepsko się czuła. Ted to rozumiał. Sarah była
dokładnie w wieku jego babci Dromedy, która siedziała po jego
drugiej stronie, a na dodatek była sama. Mieszkała bardzo daleko od
znajomych, a sam Teddy nie wiedział, czy posiadała w Dortmundzie
jakieś serdeczne jej osoby.
Później
wszyscy hucznie zaśpiewali mu sto lat, a potem Ginny pokroiła
ogromny, czekoladowy tort na mniejsze kawałki. W tym czasie Ted ani
razu nie spuszczał wzroku z Victoire, która siedziała tuż obok
wujka Rona i także patrzyła na niego spod grzywki blond włosów.
Byli parą już od roku, co rozpowiedziała wszystkim Lily Potter,
gdy zauważyła ich na dworcu, gdy nieuważnie dobrali kryjówkę.
Cały rok spędzili ze sobą, a teraz zbliżał się ich ostatni. Po
raz ostatniej rozmowy ze swoim wujkiem odkrył, że większość jego
znajomych założyło rodziny już po zakończeniu ostatniego roku.
Teraz on musiał podjąć wszystkie ważne decyzje w ciągu zaledwie
dziesięciu miesięcy.
Gdy
wszyscy skończyli posiłek przygotowany przez Ginny rozeszli się po
całym ogrodzie. Kobiety siedziały na krzesłach przy ogromnym
skalniaku pokrytym przez różnorodne kwiaty, których zapach
docierał do najodleglejszych zakątków ogrodu, natomiast panowie
otworzyli butelkę whisky i wspominali dawne czasy. Teddy siedział
na płocie na przodzie domu i bawił się różdżką. Od dzisiaj
oficjalnie był pełnoletni i mógł używać magii poza szkołą.
-Jest
bardzo ładna – usłyszał znajomy głos i spojrzał z zaskoczeniem
na Sarę. - Victoire.
-Wiem
– mruknął.
Sarah
Brown usiadła obok niego i chciwie wyciągnęła twarz w kierunku
zachodzącego już słońca. Była piękną kobietą, dlatego chłopak
wciąż dziwił się jej samotności. Sarah nie miała męża, ani
dzieci. Skupiała się głównie na działalności charytatywnej i
nauce w niemieckim instytucie magii, który mieścił się w
Monachium.
-Co
cię tak męczy, Teddy? - zapytała nagle otwierając oczy i
spoglądając na niego. - Nie pytaj skąd wiem. Twój ojciec robił
dokładnie tak samo.
-Victoire
mnie męczy – westchnął ciężko. - Nie w tym sensie. Po prostu
nie wiem, czy to ma sens, cały ten związek. Wujek Harry twierdzi,
że to już czas, mój przyjaciel już kupił pierścionek dla swojej
dziewczyny. A ja w ciąż tkwię w jakimś martwym punkcie.
-Teddy,
to że skończyłeś już sławetne siedemnaście lat nie znaczy, że
masz założyć rodzinę – Sarah parsknęła serdecznym śmiechem i
przytuliła chłopca. - Chociaż nie wątpię, że chciałabym go
dożyć.
-Nie
mów tak – powiedział szybko i dał jej delikatnego kuksańca w
bok. - Będziesz żyła jeszcze bardzo długo.
Przez
chwilę wydawało mu się, że dostrzegł błysk łzy w jej oku,
który zniknął równie szybko jak się pojawił. Oparł delikatnie
głowę o jej ramię i mocno ją objął. Może przez fakt, że
widywał ją bardzo rzadko stała się dla niego bliska. Poza tym
opowiadała mu fakty z życia jego ojca, o których nie do końca
chciała wspominać Andromeda.
-Chodziło
mi o to Teddy, że nie musisz decydować o całym życiu już teraz –
kontynuowała i wyciągnęła coś ze swojej torebki. Był to gruby
notes o brązowej okładce, który położyła na jego kolanach. -
Obiecała twojemu tacie, że ci go dostarczę, jeśli Charlie nie da
rady. Nikt nie będzie w stanie opowiedzieć ci o Remusie tak dobrze,
jak moja siostra. Znała go o wiele lepiej, niż twoja mama. I myślę,
że ten prezent pomoże ci z twoimi problemami.
Cmoknęła
go delikatnie w czoło o wróciła do towarzystwa. Teddy przez chwilę
patrzył, jak kobieta z trudem siada na krześle obok jego babci,
która poklepuje ja po dłoni. Uważnie obejrzał notes ze wszystkich
stron. Nie sądził, że jakaś książka pomoże właśnie jemu,
skoro z trudem czytał te obowiązkowe. W końcu otworzył ją na
pierwszej lepszej stronie i spojrzał na eleganckie pismo, które z
pewnością należało do kobiety. Westchnął i postanowił zdać
się na intuicję ciotki Sary. W końcu z kobietami się nie
dyskutuje. Nie
mógł rozszyfrować daty, która po wielu latach się zatarła, ale
kolejne zdania były już bardzo wyraźne.
To
nawet dość zabawne. Jeśli przejrzysz jakieś romantyczne
arcydzieła, wiersze, czy inne bzdury, których niegdyś uczyłeś
się do ważnego egzaminu zrozumiesz, że umieranie młodo było
czymś tragicznym. Było to jak łamanie zasad natury, gdy to dzieci
stoją nad grobami rodziców i mają nadzieję, że godnie przeżyli
całe życie. A co ma o tym wiedzieć grupa siedemnastolatków,
którzy nagle postanowili pójść na wojnę?
Nie
wiedziałam o wojnie nic, prócz tego, że jest wyjątkowo okrutna.
Codziennie czytałam gazety, gdzie mogłam znaleźć co najmniej
kilka informacji na temat ostatnich ataków i ofiar. Czułam się
bezpieczna za grubymi murami szkoły, wśród znajomych i rodziny.
Miałam jednak to dziwne wrażenie, uczucie w głębi serca, że
część mojej rodziny sypia z różdżką pod poduszką nieświadomi
następnego dnia. Chyba już wtedy myślałam, że pewnego dnia
opuszczę Hogwart i nigdy już nie wrócę. Nie pamiętam nawet
dokładnie ostatniego dnia szkoły, gdy razem ze znajomymi
świętowałam ukończenie siedmioletniej edukacji, oraz dostania się
do Uniwersytetu Medycznego imienia Henrietty Long.
Nie
pamiętam, kiedy dokładnie zdecydowałam się wstąpić do Zakonu
Feniksa. Czy to wtedy, gdy w końcu odkryłam, że dałam się zwieść
wszystkim moim zmysłom i przyjmując oświadczyny popełniłam swój
największy błąd? A może, gdy usłyszałam o ataku na niego? Wiem
tylko, że przez bite cztery godziny siedziałam przed siedzibą
główną z torbą pełną podręczników z uczelni, oraz w jednej z
największych burz w Anglii. Musiał mnie dostrzec bo przyszedł do
mnie z kocem i kubkiem gorącej herbaty, gdy jak głupia wypłakiwałam
się w mugolskim parku. Byłam wtedy dzieckiem.
Czułam
się taka mała. Przytłoczona całym światem, jak czterolatka
wolałam udawać, że nic nie widzę. Ot tak. Byłam czystej krwi
czarownicą, teoretycznie zupełnie nic mi nie groziło. Ale to była
tylko teoria, bo nawet największa szara myszka potrafi przykuć
czyjąś uwagę. Byłam za dobra, stanowczo za dobra. Przykułam
uwagę ludzi, którzy chcieli skrzywdzić moich przyjaciół. Do dziś
zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdybym tamtego dnia
przyjęła ofertę Rabastana Lestrange`a, a nie rzucała w
niego nożem. Czy nadal miałabym na palcu srebrny pierścionek z
diamentem? Może biegałaby wokół mnie gromadka małych dzieci z
moimi oczami i jego rysami twarzy?
Byłam
dzieckiem, gdy trzymając dłoń na opasłej księdze, którą
trzymał Dumbledore składałam przysięgę. Byłam
niemalże w stu procentach pewna, że moim jedynym zadaniem będzie
opieka medyczna nad rannymi członkami organizacji, lub mały wywiad.
Jeszcze wtedy nie rozumiałam, że tamtego dnia zew krwi wzywał mnie
do walki. Przez następne dwa miesiące pracowałam pilnie stawiając
życie moich przyjaciół nad wszystkim innym. Wiedziałam, że
poplecznicy Voldemorta już wiedzą, że wybrałam
przeciwną stronę. Splamiłam honor rodziny, podobnie jak mój brat,
który zdecydował się na ten sam krok pół roku później.
Wtedy
byłam dziewczynką, która trzęsła się na samo
słowo śmierć. Musiały minąć miesiące, abym zdołała
zrozumieć, że życie nic nie daje nam za darmo. Dopiero wtedy
chwyciłam za różdżkę i stanęłam obok przyjaciół. Stałam się
kobietą bezwzględną, żądną zemsty za wszystko co zostało mi
uczynione. Kobietą, która wciąż szukała wolności.
Carter Nydia Brown
-------------------------------
POWRÓT?
WSZYSTKO JEST MOŻLIWE!
W
takich momentach kompletnie nie wiem co powinnam napisać. Wszystko
przemyślałam jeszcze raz i stwierdziłam, że ta długa przerwa od
blogsfery zadziała odświeżająco. Nagle poczułam w sobie nowy
zapał do pisania i tworzenia historii. Szczególnie tych, które z
powodu braku zapału zakończyłam w połowie. Mam zamiar w końcu
dokończyć to opowiadanie, ale najpierw zaczynając je kompletnie od
nowa. Zmiana nicku, adresu i koncepcji poruszyła wszystkie kreatywne
komórki w moim ciele. Myślę, że jestem już na tej lepszej
drodze.
Nie spodziewałam się, że podejmiesz się aktywacji tego bloga. Mimo wszystko jestem naprawdę mile zaskoczona. Historia Arweny bardzo mnie zauroczyła, więc mam nadzieję, że ta będzie jeszcze lepsza.
OdpowiedzUsuńRozpoczynasz bardzo podobnie nawiązujesz do młodego pokolenia. Tym razem nie będzie to Lily, ale dobrze wszystkim nam znany Teddy. Myślę, że syn Remusa bardziej się do tego nadaje. Czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam, Milka