niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 01 "Początek burzy"



Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy w Carlisle zerwał się mocniejszy wiatr. Ogromne drzewa, które rosły przy drodze od stuleci zaczęły się niebezpiecznie pochylać, jakby oddawały hołd żywiołowi znad wzburzonej wody. Carter odeszła od biurka i z trudem zamknęła przestronne okno, który jeszcze chwilę temu z hukiem samo się otworzyło. Biała firanka owionęła jej twarz przez co z trudem znalazła klamkę i ją przekręciła. Po kilku minutach pierwsze krople uderzyły o szybę. Dziewczyna splotła ramiona na piersi i obserwowała, jak ciemne chmury zasłaniają niebo. Była niezwykle przesądna i teraz była pewna, że jej matka popełnia gigantyczny błąd. 

Chciała jej szczęścia z całego serca. Doskonale pamiętała jak cierpiała po odejściu ojca, który po prostu poszedł do pracy i już nigdy nie wrócił. Prorok Codzienny rozpisywał się o tym przez jakieś cztery miesiące. W tym czasie powstało mnóstwo różnych teorii od porwania do ucieczki z tajemniczą kochanką. Później to wszystko ustało. Ludzie przestali pisać do Biura Aurorów w sprawie nowych tropów, a urzędnicy rozkładali ręce. Noel Brown po prostu zniknął, rozpłynął się w powietrzu i nikt nie dawał szans na powrót. Po roku odnaleziono mugolski samochód z krwią zaginionego. Cieczy było tyle, że aurorzy zgodnie potwierdzili zgon i obiecali znaleźć zwłoki. Nikt jednak nie zgłosił się do dzisiejszego dnia, choć minęły już trzy lata. 

Mimo wszystko Carter była stanowczo przeciwna całej tej szopce. Nie chciała, aby jej matka ponownie wychodziła za mąż, a już tym bardziej za mężczyznę, którego znała ledwie pół roku. w tym wypadku brzmiało to jak czysty absurd, ale zarówno jej brat Charlie, oraz ciotka Patricia nie reagowali. Cały czas twierdzili, że matka po prostu się zakochała i lada moment wszystko minie. Nie przewidzieli tylko jednego faktu, że Nydia Brown zaproponuje swojemu narzeczonemu wspólne mieszkanie. I to właśnie dzisiaj Leonard Reutchamp niemiecki czarodziej miał się sprowadzić do ich małego domku razem z siedemnastoletnią córką.  

Dzwonek do drzwi rozległ się wraz z pierwszym grzmotem, który wstrząsnął posadami domu. Carter wzdrygnęła się nieświadomie i niechętnie ruszyła w stronę drzwi od swojego pokoju, który zaraz miał utracić to sławetne miano. W kacie stało już składane łóżko polowe, na którym miała od teraz spać. Pokój na strychu, który w końcu zaczął być remontowany powinien być gotowy dopiero na grudzień. Carter po raz ostatni spojrzała na białe ściany obklejone ulubionymi zespołami muzycznymi, oraz zdjęciami z rodziną i przyjaciółmi. Nie wyobrażała sobie, aby dwie osoby mogły normalnie żyć w tak małym pomieszczeniu, gdzie ledwo mieściło się jedno łóżko, szafa, biurko, oraz lustro. Westchnęła ciężko i zamknęła za sobą drzwi. 

Powoli schodziła z drewnianych schodów, które skrzypiały delikatnie pod naciskiem jej stóp. Słyszała już podekscytowany głos swojej matki i niski, męski głos z mocnym akcentem. Z niewiadomych przyczyn na jej plecach pojawiła się gęsia skórka. Chwyciła się kamiennej ściany i zatrzymała się w połowie schodów. Leonard Reutchamp był wysokim mężczyzną o typowo aryjskim wyglądzie. Był niesamowicie blady, a jego włosy przypominały kolorem pszenice. Obejmował właśnie gospodynię, która wycierała dłonie o kraciasty fartuch przewiązany na biodrach. Dopiero po chwili wzrok mężczyzny skupił się na niej. Carter stłumiła w sobie wyraźną chęć ucieczki i wytrzymała chłodne spojrzenie niebieskich oczu. Twarz Leonarda była obojętna, a surowe rysy twarzy sprawiały, że mężczyzna wyraźnie ją odpychał. 

-Ty musisz być Carter - powiedział z mocnym akcentem i ruszył w jej kierunku. - Jesteś niebywale podobna do matki. 

Carter zdołała jedynie zrobić krok do przodu i znalazła się w żelaznym uścisku mężczyzny. Czuła ostry zapach wody kolońskiej, oraz deszczu. Jego czarny płaszcz był cały mokry, przez co Carter od razu zrobiło się zimno. Zerknęła w stronę Charliego, który wzrokiem nakazywał jej spokojne stanie. Charles Brown był jej bratem bliźniakiem, chociaż w zasadzie nie byli do siebie bardzo podobni. Charlie był od niej wyższy o co najmniej głowę i miał równie bladą skórę co ona. Na tym podobieństwa się kończyły. Ona miała gęste czarne włosy, on natomiast kręcone loczki także w czarnym odcieniu, które udało mu się odziedziczyć po ojcu. Jeśli chodzi o oczy to ona miała je ciemne, niczym noc, on jasne. On był optymistą, ona pesymistką. Byli swoimi zupełnymi przeciwieństwami. 

Drgnęła gdy Leonard wypuścił ją ze swoich objęć. Mężczyzna podszedł teraz do Charliego i mocno uścisnął mu dłoń. Carter nie zeszła nawet o stopień niżej mając nadzieję, że lada moment to wszystko okaże się śmiesznym dowcipem. Zerknęła kątem oka na swoją matkę, która stała przy kuchni. Nydia Brown była już przed pięćdziesiątką i na jej pomarszczonej twarzy po raz pierwszy od wielu miesięcy pojawił się uśmiech. Carter była jej młodszą kopią. Gdy z ojcem siadywała na wypłowiałej kanapie w salonie i przeglądała albumy czuła się tak, jakby obserwowała samą siebie. 

-Nie stójmy tak - Nydia klasnęła w dłonie. - Zapraszam do kuchni, wszystko już gotowe.  

Carter dopiero teraz dostrzegła drobną dziewczynę o jasnych włosach, która natychmiast została wepchnięta do kuchni. Odczekała, aż jej matka i Leonard znikną w sąsiednim pomieszczeniu i spojrzała na stojącego obok brata. 

-Nie podoba mi się on - mruknęła na tyle cicho, aby nikt oprócz Charliego jej nie usłyszał. 

-Pół biedy - westchnął. - Nie będzie problemy, że zadurzysz się w nim - szepnął próbując obrócić to w żart. 

Carter pokręciła głową z politowaniem i pozwoliła się objąć. Nie byli jak każde rodzeństwo, które podkładało sobie nogi na każdym kroku. Może to dzięki byciu bliźniakami, ale rozumieli się, jak z nikim innym. Carter uwielbiała zapach jego perfum, a Charlie uwielbiał wtulać się w jej włosy mając nadzieję, że właśnie tam ukryje swoje łzy. To właśnie było to, Carter przy nikim innym nie śmiała się do łez, a Charlie nigdy nie rozpaczał przy swoich znajomych, bo miał od tego siostrę. 

-Wszystko będzie okejCarrie - mruknął jej do ucha i pogłaskał po czarnej czuprynie. - Obiecuję. 

-Charlie, Carter, jedzenie stygnie - zawołała Nydia. 

Carter pozwoliła, aby brat chwycił ją lekko za łokieć i pociągnął w stronę kuchni. Było to malutkie pomieszczenie umeblowane w starym stylu. Właściwie cały dom wyglądał podobnie. Kamienne ściany i drewniane meble. W kuchni było podobnie. Szafki wisiały tylko dzięki użyciu magii, a duży stół, który był marzeniem Noela Browna stał dokładnie na środku. Carter z bólem zauważyła, że na miejscu ojca, które dotychczas było puste siedział teraz Leonard. Poczuła mocniejszy ucisk na łokciu z głośnym sapnięciem opadła na swoje miejsce, dokładnie naprzeciwko blondynki, która nie odezwała się na razie ani słowem. Carter nawet nie znała jej imienia. Jedyne co zdołała wyciągnąć z matki mimo protestów Charliego to wiek przybyłej. Wiedziała, że córka Leonarda była dokładnie w jej wieku i miała zacząć uczęszczać do Hogwartu od nowego roku. 

Po chwili ich spojrzenia się spotkały. Żaden mięsień na twarzy gościa nawet nie drgnął. Przypominała porcelanową lalkę. Jej jasne włosy miał lekko rudawy odcień, a policzki były rumiane. Ubrana była w luźną koszulkę z jakimś niemieckim napisem, ale nawet przez luźny materiał można było dostrzec, że jest szczupła. Miała delikatniejsze rysy twarzy, niż ojciec, ale równie zimne spojrzenie. Carter poczuła uderzenie w kolano i zrozumiała, że za długo wpatrywała się w dziewczynę. Przeniosła wzrok na matkę, która przyniosła właśnie ostatni półmisek. Kuchnia wypełniła się smakowitymi zapachami.  

Była nieobecna, niczym duch, który z zupełnie niewiadomych przyczyn zjawił się w tym pomieszczeniu. Nie słuchała, jak Leonard opowiadał o nowej pracy w brytyjskim Ministerstwie Magii, czy jak mama mówiła o swoich dawnych próbach malowaniu obrazów. Nawet nie zauważyła, kiedy nałożyła sobie na talerz odrobinę sałatki z soczewicą, na którą jest uczulona i gdyby nie szybka reakcja Charliego, który zamienił talerze pewnie po kilku minutach dostałaby ataku. Zarumieniła się delikatnie, gdy ponownie napotkała spojrzenie blondynki. 

-Słyszałem Carter, że jesteś świetną ścigającą - zagadną Leonard sięgając po swój kieliszek z czerwonym winem. - Podobno u was w Anglii Quidditch jest nad wyraz popularny. 

Ugryzła się w język, gdy chciała zapytać czy uczył się angielskiego z czasów wiktoriańskich. Doskonale wiedziała, że sprawiłaby tym jedynie przykrość swojej matce i niepotrzebnie zdenerwowała Charliego. Czuła od swojego brata dziwną aurę. Chyba podobnie jak ona niepokoił się o matkę.  

- Owszem, ale nie wiąże z tym przyszłości. 

Prawda była taka, że Carter traktowała Quidditch jako zajęcie dodatkowe. Nie zwisało jej to kompletnie, ale nie miała na tym punkcie z głową, jak James czy Syriusz. Uwielbiała latać na miotle i czuć powiew chłodnego wiatru we włosach, a szybkość i rywalizacja dodawały jej skrzydeł. Nie wyobrażała sobie roku szkolnego bez treningów. 

-W Niemczech są dla takich ludzi specjalne szkoły sportowe - mruknął Leonard odkładając sztućce na talerz. - U nas kładzie się nacisk na naukę, a nie na rozrywki. Powinnaś się skupić na tym co dla ciebie ważne, tak jak twój brat. Słyszałem, że zostałeś prefektem - zwrócił się do Charliego. - To się chwali. 

Carter poczuła, jak czerwieni się ze złości. Spojrzała z wyrzutem na matkę, która spuściła głowę i zabrała się za krojenie swojej ryby. Jednocześnie poczuła, jak dłoń Charliego zaciska się na jej kolanie. Wypuściła powietrze przez nos rzucając przy tym groźne spojrzenie blondynce, która praktycznie nie spuszczała z niej wzroku. 

-Dziękuję, panie Reutchamp - powiedział Charlie. - Jednakże zarówno ja, jak i moja siostra mamy dobre stopnie. Oboje znakomicie zdaliśmy SUMY i teraz szykujemy się do Owutemów 

-To miłe, że tak bronisz siostry, Charles - odezwał się Leonard i wykrzywił usta w grymasie, który miał przypominać uśmiech. - Ale prawda jest taka, że to marnotrawstwo czasu. To zapewne przez brak autorytetu, gdyby Carter miała ojca... 

Podniosła się gwałtownie, nim jej mózg zdołał to zarejestrować. Uderzyła gwałtownie trzymanym w dłoni widelcem ze srebra. Talerz z hukiem pękł na dwie części, a  okrzyk Nydii odbił się echem od kamiennych ścian. Carter dyszała ciężko powstrzymując się przed wykrzyczeniem temu nadętemu facetowi wszystkiego, co o nim myśli, oraz matce jak wielką krzywdę jej wyrządziła. Kątem oka widziała, że Charlie również trochę poczerwieniał ze złości. Bez słowa odeszła od stołu i trzasnęła drzwiami. 

Wiatr był jeszcze mocniejszy, niż rankiem, gdy razem z Charliem wybrała się na ulicę Pokątną, aby kupić wszystkie potrzebne rzeczy do szkoły. Żałowała, że na miejsce swojej ucieczki nie wybrała swojego pokoju. Po chwili jej starannie ułożone włosy zaczęły przypominać stóg siana, a na odkrytych ramionach pojawiła się gęsia skórka. Lodowate krople deszczu szybko dostały się za zielony materiał bluzki i spowodowały serię dreszczy. Czuła ciecz na twarzy, włosach i plecach. W końcu dotarła na maleńki pagórek i usiadła na trawie nie przejmując się temperaturą podłoża. Doskonale widziała stąd swój dom i była pewna, że nikt nie dostrzeże jej z okna. 

Podciągnęła kolana pod brodę i pozwoliła, aby dwie krople łez spłynęły jej po policzkach. Przez te kilka lat starała się nie pokazywać, jak bardzo tęskni za ojcem. Wiedziała, że jej łzy bolałyby bardziej jej matkę, niż ją samą. Wściekłym ruchem starła trzecią łzę i spojrzała w stronę kamiennego domku, który był ukryty pomiędzy dwiema dużymi wierzbami. Wyglądał zupełnie jak za bajki, a ukryty wśród górzystych terenów wokół Carlisle daleka od miasta wydawał się być niedostępny. Zaczęła się trząść z zimna i jęknęła, gdy odkryła, że zostawiła różdżkę w swoim pokoju. Mocniej zacisnęła ramiona mając nadzieję, że w ten sposób jej ciało wyprodukuje więcej ciepła. 

Po jakimś czasie dostrzegła zbliżającą się ciemną sylwetkę. Nawet nie drgnęła, gdy Charlie narzucił jej na ramię bluzę i usiadł obok. Miała ochotę zrzucić materiał na trawę, ale w końcu otuliła się mocniej. Siedzieli w ciszy. Tak było zawsze. Ona wybuchała , podczas gdy on siedział cicho, a potem naprawiał jej błędy. Mogłaby dać sobie rękę uciąć, że po jej wyjściu Charlie przeprosił wszystkich za jej zachowanie tłumacząc to nadchodzącym okresem, czy nawet pogodą. 

-Nie przejmuj się, to pacan - mruknął w końcu i szturchnął ją delikatnie. -  A ta jego córeczka to straszna sztywniara. Nawet nie drgnęła po twoim wyjściu. Może to jakaś psychopatka? 

Nie pocieszasz mnie - mruknęła Carter odgarniając z twarzy ciemne kosmyki. - Mam spać z nią w jednym pokoju. 

-Sprawdź, czy nie trzyma noża pod poduszką. 

-Zamknij się - warknęła uderzając go w ramię. 

-Wyrażaj się, albo mama wyślę cię do niemieckiej szkoły dla niewychowanych panien. Jestem w stanie założyć się o sto galeonów, że też takie mają. 

Carter parsknęła śmiechem i oparła się o ramię brata. Obserwowała, jak w kuchni gaśnie światło i zapala się w dwóch innych pomieszczeniach. Wytężyła wzrok chcąc zobaczyć swoja matkę w oknie. Parę sekund później Nydia uchyliła okno i wyjrzała na zewnątrz. Carter mogła wyraźnie dostrzec zaniepokojenie na jej twarzy. Po chwili okno ponownie zostało zamknięte. 

-Jak długo będziemy tu siedzieć? - zapytał Charlie obejmując ją ramieniem. 

-Pójdziemy, gdy wszyscy już zasną - westchnęła Carter o oparła się wygodniej.

2 komentarze:

  1. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałam z potterowskim ff, które byłoby tak inne niż wszystkie. Wyjątkowe. Rozdział bardzo mi się podobał, wychodzą ci naprawdę ładne opisy, a dialogi tak naturalnie, że tylko pozazdrościć. Kochankę Księżyca czytałam, lecz nigdy nie skomentowałam, więc teraz postanowiłam naprawić swój błąd. W sumie naprawdę szkoda, że nie piszesz już tamtej historii, mnie osobiście bardzo się podobała, ale rozumiem pobudki, które zmusiły cię do podjęcia takiej decyzji. Swoją drogą zauważyłam, że obie mamy na blogach taki sam szablon, co już samo w sobie jest niebywałym zbiegiem okoliczności, ponieważ trafiłam do ciebie już po tym jak go ustawiłam ;D
    Dołączam się do obserwowanych i dodaję do linków + zapraszam do siebie:
    www.wojenny-kurz.blogspot.com
    Pozdrawiam serdecznie,
    Demetria

    OdpowiedzUsuń
  2. Spodobał mi się ten rozdział. Narazie za wiele się nie dowiedzieliśmy, ale myślę, że niedługo akcja się rozkręci.

    Znalazłam sporo błędów. Głównie literówek, lub źle ułożonych gramatycznie zdań. Może powinnaś jeszcze raz przejrzeć cały rozdział i na spokojnie usunąć te literówki.

    Cały pomysł na opowiadanie zapowiada sie bardzo ciekawie. Zastanawiam się, czy nie było prologu? Bo nie zauważyłam na blogu żadnego spisu treści czy szerokiej listy.

    W każdym razie, czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy