Carter obudziła się dokładnie o jedenastej. Czuła nieznośny ból pleców spowodowany niezbyt wygodnym łóżkiem polowym, oraz zbyt długim siedzeniu na wczorajszym deszczu. Już widziała siebie za kilka dni w pociągu do Hogwartu z wysoką temperaturą, oraz zatkanym nosem. Z trudem odwróciła się na drugi bok i zobaczyła, że jej dawne łóżko jest puste i dokładnie zasłane. Prychnęła wściekle i mocniej przykryła się grubą kołdrą. Nie dość, że cicha to jeszcze pedantka. Powoli stawała się zwolenniczką teorii Charliego, że nowo przybyła była zwykłą psychopatką, która tylko czekała na doskonałą okazję do wykończenia całej jej rodziny.
Poleżała jeszcze jakieś piętnaście minut mając nadzieję, że walizki stojące przy szafie nagle w niewytłumaczalny sposób znikną podobnie, jak ich właścicielka. Gdy ponownie otworzyła oczy i z rezygnacją stwierdziła, że oba potężne kufry nadal tam stoją podniosła się z łóżka z głośnym jękiem. Ból pleców natychmiast się nasilił, a parę kręgów wskoczyło na swoje miejsce. Carter z trudem stłumiła ziewnięcie i ruszyła w kierunku szafy. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego walizki wciąż tu stoją. Wbrew prośbom matki nie zrobiła miejsca w szafie na ubrania dla swojej nowej siostry. Odczekała chwilę, ale gdy nie poczuła żadnych wyrzutów sumienia wyjęła po prostu granatowe spodnie, oraz luźną bluzkę w kolorze zieleni. Jej wzrok nawet nie padł na szczotkę do włosów. Nie dbając o bladość twarzy, czy potargane kosmyki trzasnęła drzwiami od pokoju i zbiegła na dół.
Zatrzymała się w kuchni, gdzie przy stole siedziały już trzy osoby. Omal nie zachłysnęła się powietrzem widząc Leonarda w eleganckiej szacie, która z powodu koronek przy kołnierzu bardziej przypominała damską wersję, którą ona miała w szafie, oraz dokładnie umalowaną i uczesaną córkę jej przyszłego ojczyma. Nawet Nydia, która zazwyczaj schodziła na śniadanie jako ostatnia i na dodatek w różowym szlafroku prezentowała się nad wyraz elegancko. Miała na sobie białą koszulę i krótką do kolan spódnicę. Carter nerwowo przejechała dłonią po rozczochranych włosach, które nijak nie chciały się ułożyć. Przypomniała sobie jęczącego Jamesa Pottera, który kiedyś narzekał na to samo. Kąciki jej ust samoistnie skierowały się ku górze, a ona nie zwracając uwagi na zniesmaczone spojrzenie pana Reutchampa usiadła na swoim miejscu i sięgnęła po mleko.
Zapadła krępująca cisza, która w niczym nie przypominała śniadania z dnia wczorajszego. Zazwyczaj w domu Brownów było głośno i gwarnie. Każdy przychodził na śniadanie w takim ubraniu, jakim chciał. Carter kątem oka zmierzyła elegancką sukienkę w kwiatki córki pana Reutchampa, która zdecydowanie nie nadawała się do angielskiej pogody. Nawet jeśli rano świeciło słońce, to za jakieś pół godziny mogło ono zniknąć za ciemnymi chmurami zwiastującymi deszcz. Na dodatek młoda Niemka miała na kolanach wyłożoną serwetkę. Dopiero teraz dostrzegła na palcu jej ojca złoty sygnet. Omal nie zachłysnęła się łyżką mleka.
W tym momencie usłyszała charakterystyczne skrzypnięcie ostatniego stopnia. Odkąd miała sześć lat i jej brat wystraszył ją przy obieraniu ziemniaków, przez co omal nie straciła palca nauczyła się odróżniać kroki rodziny. Szczególnie te stawiane na ostatnim stopniu, którego Noel Brown nigdy nie naprawił. Zerknęła w stronę wejścia i niemal natychmiast parsknęła śmiechem. Charlie stanął jak wryty i podrapał się po czarnej czuprynie. Najwyraźniej tak jak siostra nie spodziewał się zastać kogokolwiek w kuchni. Carter zwinęła się na krześle ze śmiechu ignorując rumieniec na twarzy blondynki i przerażone spojrzenia swojej matki, oraz jej narzeczonego. Charlie stał na środku pomieszczenia w samych spodniach od piżamy i uśmiechając się głupkowato.
-Musiałem lunatykować - zawołał udając zdziwienie.
Carter, która chwyciła kubek herbaty, aby ukryć swoje rozbawienie wypluła gorący napój na podłogę. Na jej nieszczęście trochę napoju dostało się jej do nosa przez co zaczęła prychać, niczym młody kociak. Szybkim ruchem zabrała serwetkę z kolan blondynki i ukryła za nią poczerwieniałą twarz. W tym czasie Charlie chyłkiem wycofał się z pomieszczenia. Carter otarła łzy i spojrzała na innych, którzy patrzyli na nią z oniemieniem.
-Czasem mu się zdarza - westchnęła Carter udając zatroskanie o brata. - Ostatnio razem z mamą szukaliśmy go przez dwa dni, a biedny chłopina spał sobie w pobliskiej oborze razem z nowymi znajomymi.
-Są tu obory? - zapytała ze zdziwieniem blondynka.
Carter spojrzała na nią z zaskoczeniem. Było to pierwsze zdanie, jakie wypowiedziała w jej obecności i zawierało w sobie jednocześnie przerażenie i zdziwienie. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, że goście z Niemiec należeli do jakiejś arystokratycznej rodziny. Sama również miała arystokrackie korzenie i czystą krew od wielu pokoleń, ale Brownowie nigdy się tym nie szczycili. Byli tak zwanym zapomnianym rodem.
-Spokojnie Sarah - powiedział Leonard sięgając po dłoń dziewczyny. - Jestem pewien, że jest w bezpiecznej odległości od nas.
-O nie. To tuż za rogiem - Carter wyszczerzyła się szeroko obserwując nagłe przerażenie na twarzy dziewczyny. - Jak chcesz to Charlie cię tam zaprowadzi. Czuje się tam, jak u siebie w domu.
Sarah pobielała jeszcze bardziej, a Carter poczuła na sobie wściekłe spojrzenie matki. Zignorowała to i uśmiechnęła się szeroko, gdy Charlie, tym razem już kompletnie ubrany, usiadł obok niej. Niemal natychmiast blondynka odsunęła się delikatnie od chłopaka i pochyliła nad swoim śniadaniem. Carter z trudem powstrzymała kolejny atak śmiechu na widok zdezorientowanej miny brata i podobnie, jak Sarah pochyliła się nad swoim posiłkiem.
-A więc lada moment wracacie do Hogwartu? - zaczął Leonard, choć Carter mogłaby dać sobie uciąć jakąś kończynę, że robi to z czystego przymusu. - To wasz ostatni rok, pewnie jesteście przerażeni.
-Nie sądzę - odpowiedział szybko Charlie widząc uniesione wysoko brwi siostry. - Oboje wybraliśmy przedmioty, z którymi wiążemy swoją przyszłość. Ja wybrałem kierunek aurora, natomiast Carter uzdrowicielki.
-Rozumiem, że uzyskałaś zgodę narzeczonego?
Carter ponownie zachłysnęła się herbatą. Natychmiast poczuła na plecach opiekuńczą dłoń brata. Dostrzegła jak zacisnął usta w cienką linię i zmrużył gniewnie oczy. Pod względem chłopców w jej życiu Charlie był wyjątkowo zaborczy, a po zaginięciu ojca już tym bardziej. Carter wciąż pamiętała widok swojego byłego chłopaka, który po dość głośnej kłótni, gdzie padły ostre słowa, wylądował w Skrzydle Szpitalnym.
-Carter nie jest zaręczona - odparła szybko Nydia. - Jej ojciec był temu przeciwny.
Dziewczyna już otwierała usta, aby przypomnieć matce imię ojca, ale Charlie chwycił ją za ramiona. Posłała mu spojrzenie pełne przerażenia. Jednak brat patrzył to na matkę, to na pana Reutchampa marszcząc przy tym czoło. Carter poczuła, ze drży na całym ciele. Lata temu rodzice przyrzekli jej, że nigdy nie zaręczą ją wbrew jej woli. Głównie ojciec, który należał z lepszego rodu niż matka, chociaż z własnej woli zrezygnował z bogactw i przywilejów, jakie dawał mu odpowiedni wpis w akcie urodzenia. Chciał dojść do wszystkiego sam.
-To bardzo dziwne - skwitował Leonard. - Sarah jest zaręczona od czternastego roku życia. Prawda jest taka, że kobiety, a już szczególnie tak młode, nie powinny same decydować o swoim życiu. Nie obraź się Carter, ale pewnie dużo odziedziczyłaś po ojcu. Jeśli chcesz Nydio, mogę się zająć tą sprawą. Zapewne w Anglii jest mnóstwo kawalerów o dostatecznym statusie dla twojej córki.
-Jeśli już ktoś miałby się tym zająć, to ja - wycedził Charlie przez zaciśnięte zęby. - Wybacz Leonardzie, ale nie jesteś członkiem naszej rodziny, a o Anglii wiesz tyle co ja o Niemczech.
-To niezwykłe, że jesteście tak do siebie przywiązani - mruknął przyglądając się rodzeństwu. Carter nadal drżała z wściekłości, a ciemne oczy skierowała w stronę matki, natomiast Charlie unosił wysoko głowę i patrzył na niego. - Ale ty również jesteś bardzo młody. Na dodatek bez narzeczonej, jak mniemam. Nie muszę ci chyba przypominać, że twoim zadaniem jest przedłużenie twojego rodu.
-To zdecydowanie nie jest pana interes - wycedziła Carter wyrywając się z objęć brata. - I nigdy nie będzie.
-Mylisz się moja droga - Leonard powolnym ruchem wytarł kąciki ust serwetką. - To wszystko stało się moim interesem w chwili, gdy wasza mama zgodziła się mnie poślubić. Od tego momentu jesteśmy jedną rodziną.
-Nigdy nie będziemy rodziną - warknęła Carter podnosząc się tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedziała upadło z trzaskiem na kamienna podłogę. - Będzie pan tylko drugim mężem mojej matki, który uparcie próbuje utrudnić mi życie. A ty - zwróciła się w stronę matki. - możesz robić dokładnie to, co on chce. Ale pamiętaj, ze jeśli spróbujesz wydać mnie za mąż wbrew mojej woli, to wyjdę przez te drzwi i nigdy więcej mnie już nie zobaczysz.
-Carter siadaj - warknął Leonard podnosząc się z miejsca. - i naucz się mówić do matki z szacunkiem.
- Twój tata i ja także byliśmy zaaranżowanym małżeństwem - zauważyła Nydia spokojnie. - Wcale nie wyszło nam to na złe.
-Jeszcze tego nie zauważyłaś? Ja nie jestem tobą - wycedziła Carter i szybkim krokiem opuściła kuchnię.
Nie słuchała, czy dyskusja się już skończyła, czy może wciąż trwała. Wręcz wbiegła po drewnianych stopniach na samą górę i trzasnęła drzwiami od swojego pokoju mając nadzieje, że to pomoże jej opanować gniew. Niestety nadal czuła pod skórką cienką warstwę, która drgała niespokojnie, jakby tylko oczekiwała na wybuch właścicielki. Carter gwałtownych ruchem otworzyła okno wierząc, ze świeże powietrze otrzeźwi umysł. Nie miała zamiaru schodzić na dół i przepraszać za swoje zachowanie. Nawet jeśli nawrzeszczała na swoją matkę i jej narzeczonego to była pewna, że w słusznej sprawie. Nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w białej sukni naprzeciwko mężczyzny, którego zupełnie nie znała. To było wbrew jej naturze.
Usłyszała skrzypienie stopni i spojrzała na drzwi w momencie, gdy do środka wszedł Charlie. Na jego twarzy było skupienie. W odróżnieniu od niej drzwi zamknął po cichu, tak jakby chciał by nikt tego nie usłyszał. Przełknęła głośno ślinę i po chwili już była w jego ramionach. Miała ochotę krzyczeć i wrócić na dół z różdżką i z chorym uśmiechem na twarzy kazać gościom pakować walizki. W zasadzie Sarah nie miałaby co pakować.
-Nie mam zamiaru przepraszać - wyszeptała zdławionym głosem.
-Nie masz za co - zaśmiał się cicho i pogłaskał ją po włosach. - Właściwie to miałem nadzieję, że bardziej na niego nakrzyczysz. Chyba rozchorowałaś się po wczorajszej wycieczce.
Carter nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Właśnie za to tak kochała brata. Oczywiście, że były dni, gdy nie mogli na siebie patrzeć i cieszyli się z faktu, że w Hogwarcie należeli do innych domów. Jednak w głównej mierze wystarczyło tyko słowo i spotykali się w zamku, aby porozmawiać o swoich problemach.
-Powiedz, że przyszedłeś tu powiedzieć mi, że Leonard wyjeżdża?
- Nie, ale mam też inną dobrą wiadomość. Już za cztery dni wyjeżdżamy do Hogwartu i zobaczysz Leonarda dopiero w grudniu.
-Wolałabym opcję, już nigdy.
-Nie można mieć wszystkiego od razu - zaperzył się Charlie.
-W takim razie kiepski z ciebie posłaniec - warknęła Carter i odsunęła się od brata. - Już chciałabym się znaleźć w pociągu.
-Nic trudnego - Charlie wzruszył ramionami i posadził siostrę na łóżku, po czym usiadł obok niej. - Wyobraź sobie te czerwone kanapy w przedziałach, śmiech uczniów, oraz zapach starych skarpetek, jakby nikt nie wietrzył pociągu od czerwca.
Carter skrzywiła się teatralnie. Ale oczami wyobraźni widziała poważną Lilkę, która próbowała ukryć uśmiech za grubym tomiszczem, Mary tarzającą się po małej podłodze, Olivię próbującą opanować rozgardiasz, no i Dorcas z tym filuternym uśmiechem na twarzy.
-Mówiłam ci już, że jesteś najlepszym bratem na świecie? - zapytała Carter opierając się bardziej o brata.
-Nie, zazwyczaj z niewiadomych przyczyn zastępujesz słowo najlepszy, najokrutniejszym.
-Ciekawe, dlaczego? - uśmiechnęła się do siebie i dała bratu delikatnego kuksańca w bok.
No nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Tak myślałam, że Leonard będzie chciał mieć we wszystkim ostatnie słowo, ale to co powiedział tym razem przechodzi ludzkie pojęcie. Czy on naprawdę myśli, że będzie mógł skojarzyć Carter z jakimś zupełnie jej obcym lub nielubianym gościem? To jest śmieszne! Zachowuje się tak, jakby miał prawo coś takiego robić, a tak przecież nie jest.
OdpowiedzUsuńCarter i Charlie to naprawdę wspaniałe rodzeństwo. Dogadują się znakomicie, a co najważniejsze, zawsze stają w swojej obronie, bez względu na konsekwencje. Wiadomo, że jak każde rodzeństwo mają dni, w których się "nienawidzą" i nie chcą na siebie patrzeć, a co dopiero rozmawiać, czy się zwierzać, ale widać, że więź, która ich łączy jest bardzo ważna i trwała.
Matka bliźniaków zachowuje się okropnie. Za wszelką cenę stara się przypodobać Leonardowi, nawet nie zwraca mu uwagi, gdy ten chce nadużywać swojej władzy, wobec jej dzieci. No cóż, wyrodna z niej matka i tyle.
Bardzo mnie ciekawi co wydarzy się dalej i już nie mogę się doczekać powrotu rodzeństwa do Hogwartu.
Pozdrawiam!